Loading
– On w swojej cielesności ma bardzo specyficzny, delikatny uśmiech i takie miłosierne oczy. W ogóle w jego postawie jest takie „TAK”. „TAK” na to co było, na to co jest i na to co będzie. Pełna zgoda ze sobą samym, a dzięki temu był gotów zgodzić się z planem Boga, czyli najpierw ten poziom naturalny, a potem nadprzyrodzony. To w jego cielesności jest. To mnie najbardziej zachwyciło – o pracy nad wizerunkiem przyszłego błogosławionego mówi Honorata Wojczyńska.
Karolina Zając: Spotykamy się na kilka dni przed beatyfikacją Czcigodnego Sługi Bożego Księdza Michała Rapacza. Jakie emocje towarzyszyły Pani na samym początku, kiedy podjęła się Pani zadania, a zarazem wyzwania, stworzenia obrazu beatyfikacyjnego?
Honorata Wojczyńska: Dla artysty chyba każde wyzwanie jest radością, bo malarstwo jest pewnego rodzaju misją i opowiadaniem o rzeczach, które nas dotyczą. Czy to tych obecnych czy to wiecznych. Bardzo spodobało mi się to, że obraz będzie taki duży – zawsze pociągało mnie malarstwo monumentalne – oraz to, że będę miała do czynienia z osobą, którą Kościół wywyższa, docenia jej heroiczność cnót. Podnosi do godności błogosławionego.
KZ: Rozumiem, że dla Pani to pierwsze tego typu zamówienie…
HW: Tak. Wielu świętych malowałam, ale tych o wiele, wiele wcześniej potwierdzonych przez Kościół.
KZ: Jakie wobec tego jest Pani podejście do procesu twórczego? Czy żeby namalować postać – w tym przypadku – przyszłego błogosławionego, trzeba wcześniej ją poznać? Wystarczą tylko wizerunki, archiwalne zdjęcia?
HW: W procesie poznawczym artysty na pierwszy plan zawsze będzie wysuwał się element wizualny. Realny, konkretny, rzeczywisty. Dopiero na drugim planie pojawi się strona teoretyczna, czyli to wszystko czym dana osoba się interesowała, kim on jest. Malarz jest wzrokowcem, więc ma inną perspektywę poznawczą. To jest w ogóle bardzo ciekawe w sztuce renesansowej i w renesansie. W tym momencie Kościół odkrywa bardzo realistyczny oraz naturalistyczny nurt pokazywania Chrystusa i świętych – jest wiele zapisków Leonarda da Vinci, Albertiego czy takiego bizantyjskiego humanisty Emanuela, który stwierdził, że dzięki oglądaniu istoty ludzkiej w sposób naturalny, widzi jej Ducha. Napisał to przez wielkie „D”, a był to człowiek wychowany w kulturze bizantyjskiej, w której obraz był mocno symboliczny. Dodatkowo jest też pogląd, że dusza nastraja ciało, czyli, że obcując z cielesną stroną danej osoby, malarz ma inną przestrzeń poznawczą. Inną wrażliwość. To jest zatem priorytetowe tutaj.
KZ: W przypadku ks. Rapacza nie mamy tak wiele zachowanych fotografii, na których można by ten realizm oprzeć… To jest zaledwie kilka zdjęć, na których Pani bazowała tworząc wizerunek.
HW: To są dwie fotografie bardzo złej jakości, jedna z nich jest dość mocno zdeformowana jeżeli chodzi o anatomię. Tam jest nieregularna budowa czaszki. To zadecydowało, że ją odrzuciłam i skoncentrowałam się na zdjęciu, które z kolei jest potraktowane zbyt mocno kontrastowo. To też nie było łatwe. Stąd w pewien sposób cielesność błogosławionego Michała Rapacza nie jest hiperrealistyczna. Nie chciałam snuć malarskich domysłów. Jego oczodoły są w tak głębokim cieniu, kontrast podbródka jest tak duży, że postanowiłam te elementy mimo wszystko zostawić, ponieważ kiedy je eliminowałam, traciłam cały wizerunek. Nie wiem na ile tutaj sztuczna inteligencja jest w stanie dokonać w miarę realnego wizerunku błogosławionego Michała. Wątpię w to. To jednak… To jednak jest tutaj specyficzna kwestia.
KZ: To było największym wyzwaniem podczas prac?
HW: Tak. To jest tak, że kiedyś wszyscy siedzieli przed artystami, pięknie pozowali… A teraz ludzie myślą, że dadzą taką fotę niskiej jakości i będzie wszystko OK. Nie da się tak. Chodzi o ten bezpośredni kontakt, poza tym nie wiedzę na fotografii tej osoby w wymiarze 3D, więc jest ryzyko zniekształceń.
KZ: Wizerunek beatyfikacyjny najbardziej w sensie wizualnym łączy się z postacią świętego czy błogosławionego. Tak było też w historii. Daną osobę najbardziej z tego właśnie wizerunku kojarzymy. W jaki sposób chciała Pani, żeby kojarzyć dzięki Pani obrazowi ks. Michała?
HW: On w swojej cielesności ma bardzo specyficzny, delikatny uśmiech i takie miłosierne oczy. W ogóle w jego postawie jest takie „TAK”. „TAK” na to co było, na to co jest i na to co będzie. Pełna zgoda ze sobą samym, a dzięki temu był gotów zgodzić się z planem Boga, czyli najpierw ten poziom naturalny, a potem nadprzyrodzony. To w jego cielesności jest. To mnie najbardziej zachwyciło.
KZ: A jest coś takiego co Pani osobiście – być może duchowo – dała ta praca? Poznanie w pewien też sposób naszego nowego błogosławionego?
HW: Każda postać będzie jakimś poznaniem, bo każda postać jest piękna, więc tutaj nie będę wyodrębniała jakiejś specyfiki. Chciałam go bardziej podświetlić, gdzieś tak na boczkach, żeby to nadprzyrodzone światło – może tak jak u Caravaggia – się tam uwydatniło, ale to bardziej w plastycznej formie zostało zamknięte. W sumie więc poznawałam ks. Rapacza, ale czy było w tym coś konkretnego? Trudno mi to powiedzieć teraz.
KZ: Kiedy w sobotę rozstąpią się zasłony i wierni po raz pierwszy zobaczą wizerunek błogosławionego już Michała Rapacza, to na co radzi Pani najmocniej zwrócić uwagę?
HW: Na ciepło światła i uśmiech, ale nie wiem, czy będzie to na tyle widoczne z daleka.
KZ: Dzięki telewizji mamy nadzieję, że tak. Będzie transmisja, więc być może się uda.
HW: To jeszcze kolor monitorów i inne sprawy wejdą w grę…